Dolna stacja kolei na Kopę w latach 60. XX wieku stała się najpopularniejszą fotograficzną miejscówką w Karpaczu. Hurtowo robiono tu zdjęcia wjeżdżającym w góry turystom. Miejsce przynosiło największy zarobek, ale sprzedać zdjęcia nie było łatwo. Fotografowie toczyli tutaj prawdziwe boje.
Historia fotografii w Karkonoszach jest jednak znacznie dłuższa i niezwykle barwna. Pierwsze zdjęcia Gór Olbrzymich powstały w 1858 roku. Ich autorem był Francuz Adolphe Braun. Wkrótce dołączyli do niego fotograficy miejscowi. Ich grono stawało się coraz liczniejsze wraz ze spadkiem cen sprzętu i materiałów. Gdy zaczęto używać filmów w rolkach, fotografia stała się bardzo popularnym hobby.
Utrwalano: górskie krajobrazy, przyrodę, architekturę, lokalne zwyczaje, wydarzenia sportowe. Rozwinęła się fotografia komercyjna związana z produkcją niezwykle popularnych w Karkonoszach pocztówek.
Ogromne zapotrzebowanie na fotografię sprawiało, że przed wojną na Równi pod Śnieżką działały trzy zakłady fotograficzne, a kolejne pracowały w samym Karpaczu. Jednym z najbardziej renomowanych było Studio Photo-Haus przy ul. Karkonoskiej 25 w górnej części Karpacza. Jego pierwszym właścicielem był Walter Kleeberg, fotograf Karkonoszy, autor m.in. wielu przedwojennych pocztówek. Po wojnie prowadził go równie uznany Tadeusz Jakubik, nauczyciel wielu karkonoskich fotografów. Dziś w dawnym zakładzie fotograficznym mieści się pensjonat i restauracja Sowica.
Pod Śnieżką w jednym ze studiów urządzono nawet salon fryzjerski, aby panie mogły poprawić uczesanie przed sesją zdjęciową. Początkowo nie fotografowano w naturalnych warunkach. Turystów ustawiano we wnętrzu na tle Śnieżki namalowanej na płótnie. Dopiero gdy grupa była zbyt duża, fotograf wychodził z aparatem na zewnątrz. Taką fotografię na tle „prawdziwej” Śnieżki wykonano m.in. latem 1910 r. 80-osobowej niemieckiej orkiestrze wojskowej. Obróbka zdjęć trwała około dwóch godzin. Klienci obierali je schodząc ze Śnieżki. Odbitki przygotowywano na grubym papierze, bo miały być ozdobą np. salonu.
Po II wojnie fotograficzny biznes okazał się równie lukratywny dla polskich fotografów. Zdjęcia z bernardynem lub białym niedźwiedziem były pożądaną pamiątką z pobytu w górach. W szczytowym okresie było w Karpaczu aż siedem zakładów i dziesiątki fotografów, którzy ze sobą konkurowali.
– Obróbka filmów, wywołanie zdjęć wymagała czasu, ale ówcześni fachowcy dokonywali cudów. Tak skracali te procesy, że zdjęcia można było u nich kupić, często jeszcze mokre, już po kilkunastu minutach – wspomina Zbigniew Kulik, fotografik i dyrektor Muzeum Sportu w Karpaczu.
Ścigano się też na pomysły odróżniające fotograficzne biznesy. Kupowano małpki, papużki a jeden z fotografów w latach 60. przywiózł do Karpacza niedźwiadka brunatnego.
– Dopóki był mały, to było fajne. Jego właściciel miał wielu klientów. Kłopoty zaczęły się, gdy zwierzak podrósł i zaczął uciekać. Trzymano go w drewnianej szopie, ale on bez trudu radził sobie z rozbijaniem ścian – mówi Mirosław Czubak, fotograf i niegdyś asystent w zakładzie fotograficznym Tadeusza Jakubika przy ul. Karkonoskiej 25.
Niestety historia z niedźwiedziem z Karpacza zakończyła się tragicznie. Gdy zwierzę zaatakowało pasące się owce, postanowiono je zastrzelić. Wezwani na miejsce milicjanci użyli służbowych pistoletów, ale ich broń zupełnie się do tego nie nadawała. Miś po strzałach oganiał się jedynie jak od natrętnych much. Biednego zwierzaka zastrzelił dopiero myśliwy. Po tym zdarzeniu już nikt w mieście nie zdecydował się na fotograficzny interes z dzikimi zwierzętami.
Od lat 60. najpopularniejszą fotograficzną miejscówką w Karpaczu stała się dolna stacja kolei na Kopę. Hurtowo robiono tu zdjęcia wjeżdżającym w góry turystom. Miejsce przynosiło największy zarobek, ale sprzedać zdjęcia nie było łatwo, bo konkurencja była bardzo ostra. Pod kolejką stało zwykle kilku fotografów, a pasażer kupował tylko jedną odbitkę. Wygrywał ten, który najszybciej zjawił się z gotowymi zdjęciami.
– Na kamieniu pod wyciągiem stała spora grupa z aparatami i każdy chciał złowić klienta – wspomina ze śmiechem Mirosław Czubak.
– Gdy wypstrykałem film, natychmiast biegłem na dół. Przekazywałem rolkę, która jechała do naszego zakładu na ul. Karkonoską. Inni mieli łatwiej, bo ich ciemnie mieściły się na ulicy tuż pod kolejką. Pan Jakubik potrafił skrócić proces obróbki tak, że już po 20 minutach mieliśmy gotowe odbitki i byliśmy najszybsi. Nasze zdjęcia były też dobrej jakości. Wyróżniały się tym, że potrafiliśmy zrobić fajny kolaż. Na odbitce był turysta jadący na krzesełku i widok na Śnieżkę. Innym to nie wychodziło tak dobrze – dodaje pan Mirek.
O miejsce pod kolejką stoczono wojnę cenową. Podczas wakacji jeden z zakładów zaoferował dziesięciokrotnie niższą cenę za odbitkę niż ta, za którą sprzedawała je konkurencja. Niskie stawki obowiązywały do momentu, gdy fotografowie nie porozumieli się co do nowych zasad pracy.
– Umówiliśmy się, że każdy z nas będzie robił jedną rolkę filmu i po tym będziemy się zmieniać – wyjaśnia Mirosław Czubak.
To zakończyło spory, ale tylko na jakiś czas.
– Zmiana miała następować po wypstrykaniu jednego filmu, czyli po 36 klatkach, ale niektórzy koledzy nawijali na szpulę więcej filmu i wychodziło im ponad 40 zdjęć — wspominał fotograf Jerzy Lewandowski.
Fotografowie towarzyszyli też turystom na wycieczkach. Często z jedną grupą wychodziło w góry aż kilku. Jeśli potem udało się im sprzedać odbitki, w jeden dzień mogli zarobić nawet równowartość miesięcznej pensji, ale na klientów mógł liczyć jedynie ten, który najszybciej wywołał zdjęcia.
– Miałem mały motorek i potrafiłem uwinąć się w godzinę. Odbitki robiło się z jeszcze mokrych filmów, ale moje zdjęcia były gotowe tuż po obiedzie. Podczas gdy inni przynosili swoje na kolację – opowiadał Jerzy Lewandowski.
Dziś w Karpaczu nie ma już żadnego zakładu fotograficznego, ale można zamówić odbitkę z wjazdu kolejką na Kopę. Jej wykonanie nie wymaga już takiego pośpiechu. Cyfrowe zdjęcia wyskakują z nowoczesnej drukarki i można je odebrać po 8 minutach jazdy przy górnej stacji kolei. Mirosław Czubak do dziś robi zdjęcia turystom ze swym psem bernardynem w różnych punktach Karpacza. Nadal cieszą się one popularnością.
Dziękujemy Mariuszowi Popławskiemu za udostępnienie fotografii na krzesełku kolei. Fotograf wykonał je w 1988 roku.